Łukasz „Juras” Jurkowski od lat dzieli swoje zawodowe życie pomiędzy dwie różne dyscypliny sportu. Z jednej strony jest zawodnikiem mieszanych sztuk walki i pierwszym turniejowym mistrzem organizacji KSW, z drugiej – kibicem i ambasadorem Legii Warszawa oraz jej spikerem. Co myśli o kulturze kibicowania w piłce nożnej? I czy jego druga miłość – MMA może stać się dyscypliną tak popularną jak piłka nożna?
Sportbazar: W piłkę grałeś już będąc małym chłopakiem. Później przyszła miłość do Legii. W końcu po latach stałeś się ambasadorem tej marki, a teraz jeszcze jesteś jej spikerem. Jak bardzo zmieniło się Twoje spojrzenie na futbol, od kiedy poznałeś go niejako od środka?
Łukasz „Juras” Jurkowski:
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę oglądać to wszystko z bliska i przybijać piątki z piłkarzami, raczej bym w to nie uwierzył. To się jednak wydarzyło. Wielu zawodników jest moimi kolegami i mimo, że pracuję w Legii już kilka lat, nadal czuję się jak 12-letni małolat, który nagle dowiaduje się, że będzie miał okazję zajrzeć do klubu od środka, oglądać wszystko od kulis. Teraz jestem przy samej murawie. Mam okazję krzyknąć do trybun, które odpowiadają.
Tak naprawdę w moim podejściu niewiele się zmieniło, cały czas zwyczajnie się tym jaram. Każdy mecz jest dla mnie wydarzeniem. Teraz jednak już nie idę na piwko przed meczem, tylko ruszam do pracy. Przyjeżdżam na stadion wcześniej, bo mamy odprawy i inne przygotowania do dnia meczowego. Ostatecznie nie traktuję tego jednak jak pracę i obowiązek. Gdy stoję przy murawie i przeżywam całą interakcję z trybunami, z całym klubem, to jest zwyczajnie duża frajda.
Nie ukrywasz, że Legia i kibicowanie to ważna część Twojego życia. Jak bardzo wyniki ukochanego klubu wpływają na ciebie samego i na to co robisz?
Wpływają zdecydowanie. Moja córeczka nawet się z tego śmieje i powtarza, że gdy idę na mecz, albo mówię, że będzie grała Legia, to liczy na to, iż wygra, bo inaczej tata będzie chodził wkurzony. Jest to moja pasja i w pewnym sensie uzależnienie, swoista religia. Może nie jest już tak jak 20 lat temu, gdy przegraliśmy 3:2 z Widzewem na Łazienkowskiej, a był to rok 1997, to przez kilka dni nie potrafiłem powiedzieć słowa. Teraz szybciej zbieram się do kupy (śmiech). Ale faktycznie tak jest, że porażki, wpadki albo słabe mecze, jednak we mnie siedzą. Jestem zwyczajnie wkurzony.
Działając w świecie kibicowskim, pokazujesz, że to nie tylko chuligaństwo, przez które często polska piłka jest postrzegana. Starasz się walczyć z tym stereotypem. Myślisz, że kiedyś uda się tą opinię zmienić?
Walczyć to za duże słowo. Jestem ambasadorem Legii nie dlatego, żeby wyłącznie promować markę Legia Warszawa, ale przede wszystkim próbować zmienić postrzeganie meczów piłkarskich w Polsce. Zapraszam wiele osób na stadion – nie tylko moich znajomych, ale również ludzi, którzy twierdzą, że nigdy by nie poszli na mecz, bo można tam dostać po głowie. Wybieram wtedy wydarzenie, które jest nieco ważniejsze, czyli jakiś mecz z lokalnym rywalem.
Chcę, żeby był wówczas pełny stadion i super atmosfera, żeby na Żylecie (trybunie dla najbardziej zagorzałych fanów) była świetna oprawa, najlepiej z racami. Wtedy można zobaczyć pełny wymiar kibicowania w Polsce i muszę przyznać, że wiele osób, które przychodzą ze mną na stadion po raz pierwszy, wkręcają się w to i zmieniają zdanie.
Namawiam ludzi, żeby nie wyrabiali sobie opinii na temat polskich stadionów przez pryzmat tego, jak jest to przedstawiane w mediach. Lepiej samemu przyjść i spróbować, bo nikomu na stadionie nikt krzywdy nie zrobi. Jest oczywiście Żyleta, która rządzi się swoimi prawami i tam raczej na pierwszy mecz nie wyślę czyjegoś wujka czy dziadka. Na stadionie każdy jednak znajdzie miejsce dla siebie. Jak ktoś chce obejrzeć wydarzenie w fajnej atmosferze, zjeść coś dobrego, napić się drinka i porozmawiać ze znajomymi, idzie na Silvera, czyli na lożę bardziej VIP. Jak ktoś chce iść z dzieckiem, które może nie będzie w 100% zainteresowane meczem, to na antresoli trybuny rodzinnej jest wiele atrakcji dla dzieciaków. Każdy na stadionie więc znajdzie dla siebie coś fajnego, a przy okazji zobaczy… chciałbym powiedzieć kosmiczny futbol, ale niestety w wykonaniu polskiej ligi to jest nierealne.
No właśnie, czy nie żal ci trochę jako kibicowi, że brakuje jednak w polskiej piłce tych największych sukcesów, nie tylko piłce reprezentacyjnej, ale też klubowej?
Oczywiście, ale ja już się z tym pogodziłem. Przychodzę na stadion po coś innego niż bajeczny futbol. Gdy chcę taki oglądać, włączam sobie Premier League i patrzę jak gra Manchester United. Na Legię przychodzę z zupełnie innych powodów. Wiadomo, że poziom polskiego futbolu cały czas rośnie. Legia Warszawa przez ostatnie 5 lat regularnie grała w europejskich pucharach, a raz nawet w Lidze Mistrzów. Progres więc jakiś jest, ale nie oszukujmy się, poziomem sportowym wciąż jeszcze będziemy od Europy odstawać. Cieszmy się z tego, co jest.
Jak myślisz, z czego wynika ten poziom polskiego futbolu?
Przez 20 lat, odkąd interesuję się futbolem, słyszałem już o dziesięciu różnych systemach szkolenia, a nadal nic się nie zmienia. Czyli coś jest nadal nie tak. Zobacz, ile dużych klubów w Polsce ma akademie piłkarskie, gdzie na pierwszym etapie jest już selekcja. Fajnie, jak z tysiąca dzieciaków w takim miejscu znajdzie się kolejny Lewandowski, bo wtedy pojawia się szansa na zmianę.
Ile jednak jest takich klubów jak Legia Warszawa, która próbuje tę infrastrukturę rozbudować? W zasadzie jest jeszcze Lech, który sporo talentów wyłapuje w drużynie juniorskiej i to jest świetne, ale nadal jest tego zdecydowanie za mało. Z drugiej strony, jak w końcu się ktoś dobry pojawi, to za chwilę wyjedzie za granicę grzać ławę. Potem wraca w wieku 24 lat jako zmarnowany talent.
Nie jest tak, że żyjesz tylko Legią. Kibicujesz również naszej reprezentacji. Kiedy jednak emocje są większe?
Przy Legii, zdecydowanie.
Pozostańmy na chwilę przy drużynie Adama Nawałki. Jak oceniasz szanse reprezentacji na zbliżających się Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej 2018?
Z racji tego, że jestem bardzo blisko piłki nożnej, przestałem być hurraoptymistą. Patrzę na to bardziej sceptycznie i wolę cieszyć się z każdego wygranego meczu na mundialu, niż już teraz prorokować, że będziemy bić się o medale. Wierzę jednak, że chłopaki zaskoczą i staną się czarnym koniem tej dużej imprezy, bo stać ich na to. Potrafią bardzo dobrze grać w piłkę i pokazali to w eliminacjach. Będę za nich mocno trzymał kciuki.
Mam również nadzieję, że podczas mundialu, tak jak podczas Euro 2016, Polska będzie tym żyła, że ludzie będą się fajnie bawić i cieszyć z kolejnych zwycięstw. To jest dla mnie najważniejsze. Chciałbym, żeby to było święto futbolu. Mamy ekipę jakiej nie mieliśmy od ponad 40 lat i fajnie, jakby wygrała.
Na zakończenie wróćmy do MMA. Kiedyś powiedziałeś, że gdy zaczynałeś przygodę z KSW, czułeś, że jest to coś, co ma szansę na sukces w przyszłości – i faktycznie tak się stało. Czy po tylu latach myślisz, że MMA ma szansę na to, żeby w przyszłości choćby w jakimś stopniu dogonić popularność piłkę nożną?
To jest nierealne. W futbol może grać każdy. To jest niezwykle uniwersalna dyscyplina i tak popularna na całym świecie, że nie ma szans, żeby jakikolwiek inny sport dogonił futbol. Chciałbym, żeby MMA było sportem popularnym w Polsce i wydaje mi się, że jesteśmy właśnie na takim etapie, co pokazuje sprzedaż największych hal i stadionów oraz oglądalność telewizyjna. Nie mam jednak ambicji jako człowiek ze świata MMA, że chciałbym prześcignąć siatkówkę czy jakieś inne dyscypliny w Polsce, które też generują dość duże zainteresowanie.
Działasz jednak zarówno w świecie mieszanych sztuk walki jak i piłki nożnej, a gdybyś musiał dokonać wyboru? Bliżej ci do piłki nożnej czy MMA?
Jestem kibicem Legii, takim fanatycznie zakochanym od ponad 20 lat, więc trwa to dłużej niż przygoda ze sportami walki, ale trudno byłoby mi wybrać. Zdecydowanie jest to pół na pół.
Przeczytaj podobne artykuły:
1. Bogusław Kaczmarek: Taka polska piłka, jakie młodzieży chowanie
2. Bilard to poważny sport – rozmowa z Łukaszem Szywałą
3. Jakub Kot: Skoki narciarskie zaczynają przypominać Formułę 1
0 komentarzy