– Sezon na skoki narciarskie jest długi, a wśród skoczków nie ma robota, który by od listopada do marca bił rywali na głowę – mówi Jakub Kot, były skoczek narciarski, brat Macieja. W Wiśle rozpoczął się sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich.
SportBazar: Pan też nie mógł się doczekać?
Jakub Kot: Tak jest zawsze przed sezonem zimowym. Bo niby mamy Letnie Grand Prix, ale to zupełnie inne skakanie. Dopiero teraz nastąpi weryfikacja. Przecież przed nami sezon olimpijski i jestem ciekawy, jak będą wyglądać najbliższe miesiące. Nie wierzę, by jakiś skoczek narciarski mógł wygrywać od samego początku do końca. Zobaczymy, jak zawodnicy będą rozkładać siły.
A jak powinni to robić? Próba wstrzelenia się z formą tylko w igrzyska olimpijskie, które odbędą się w tym sezonie, mogłaby być ryzykowna.
To już zadanie dla sztabów trenerskich. Igrzyska będą celem numer jeden dla wszystkich, ale trafić w ten jeden moment, w konkurs indywidualny w Pjongczang, faktycznie nie byłoby łatwo. Puchar Świata też jest ważny. Do tego będziemy mieć Turniej Czterech Skoczni, mistrzostwa świata w lotach narciarskich. A zawodników na wysokim poziomie jest bardzo dużo. Tylko w samej reprezentacji Polski jest czterech skoczków, którzy mogliby wskoczyć na podium.
To dobrze, że skoki narciarskie w tym sezonie zaczynają się w Polsce?
Trudno powiedzieć. Dla nas to zaszczyt, bo Puchar Świata inaugurujemy po raz pierwszy. Ale dla skoczków pewnie wielkiej różnicy nie ma. Sam wolałbym, by konkursy w Polsce odbywały się w innym terminie, bo pierwsze zimowe skoki narciarskie są jednak mało miarodajne.
Naszym skoczkom narciarskim oczywiście będzie łatwiej w Wiśle niż np. w Finlandii, ale nawet jeśli odniosą tu sukces, o niczym to jeszcze nie będzie świadczyło. Przede wszystkim zapowiada się duże show dla nas, kibiców. Zainteresowanie jest ogromne.
Szkoda tylko, że naszym skoczkom nie udało się w Wiśle potrenować przed sezonem.
I właśnie dlatego powiedziałem, że te konkursy będą mało miarodajne. Jak mogłoby być inaczej, skoro pierwsze w sezonie skoki narciarskie na śniegu oddadzą w zasadzie dopiero podczas oficjalnego treningu.
Pan też jest zaangażowany w przygotowania?
Tak, jestem kierownikiem strefy zawodniczej. Będę też współpracował ze stacją Eurosport, a to szansa, by spojrzeć na konkursy od innej strony.
Skoczkowie narciarscy często powtarzają, że nie myślą o medalach, że liczą się dwa dobre skoki. Tak jest jeszcze od czasów Adama Małysza. Czy to możliwe, by tuż przed sezonem olimpijskim wyrzucić z głowy igrzyska?
Sezon jest długi, a wśród skoczków nie ma robota, który by od listopada do marca bił rywali na głowę. Z punktu widzenia trenera forma musi w końcu spaść, by można było się odbić z powrotem. Zawodnicy muszą znać swoje cele. Czasami trzeba zacisnąć zęby, przełknąć słabsze skoki teraz, postawić na cięższy niż zwykle trening, by później było lepiej.
Każdy faktycznie mówi, że skupia się na najbliższych konkursach, na tym, by oddać dwa dobre skoki. Chodzi o to, że sport czasami jest brutalny, różne historie się zdarzają, dlatego na tyle na ile można, trzeba skupiać się tylko na tym tygodniu.
Dawid Kubacki wygrał Letnią Grand Prix. Jest pan spokojny o to, że utrzyma formę z lata?
Nie powiedziałbym, że jestem spokojny. Raczej ciekawy. Weźmy przykład Maćka, mojego brata, który zdominował Letnią Grand Prix przed rokiem, ale zimą już aż tak dobrze nie było. Niby też osiągał niezłe wyniki, a jednak brakło wisienki na torcie. Słyszę, że Dawid ciągle jest w dobrej formie, ale będzie mu dużo trudniej niż latem. Nawet jeśli będzie skakał na tym samym poziomie, to nie znaczy, że będzie wygrywał. Bo dochodzą skoczkowie narciarscy, którzy do okresu letniego podchodzili inaczej, w inny sposób budowali formę na zimę. Mimo wszystko Dawid powinien być w czubie.
Czytam o zmianach w przepisach dotyczących kombinezonów. Mają bardziej niż w poprzednich sezonach przylegać do ciała. Chodzi o szczegóły, ale czy one faktycznie mają tak duże znaczenie?
Dla przeciętnego widza nie mają w zasadzie żadnego znaczenia. Ale to nie jest tak, że Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) wprowadza zmiany z nudów. Działacze reagują raczej na to, co robią poszczególne ekipy. A one próbują naginać przepisy i przypomina to zabawę w kotka i myszkę. Niestety skoki narciarskie coraz bardziej zaczynają przypominać Formułę 1. Kto ma lepszy sztab techniczny, kto ma więcej pieniędzy, wygrywa. Oczywiście to nie jest tak, że gdybym ja założył dziś kombinezon Maćka, mojego brata, nagle stanąłbym na podium.
Czasami na jednej drobnej zmianie można jednak zyskać pół metra, na innej kolejne pół. Z tego ostatecznie robią się trzy metry, które mogą potem przesądzić np. o medalu olimpijskim. Dlatego wszyscy kombinują, a FIS musi na tym nadążyć i często wprowadza zmiany.
Przeczytaj podobne artykuły:
1. Bielizna termoaktywna Alpinus Tactical. Czy rzeczywiście ochroni Cię przed chłodem?
2.Ciekawe miejsca na narty – nasz TOP 5
3.Co zabrać ze sobą na zagraniczny wypad na narty?
0 komentarzy