Mamy precedens. Polska Reprezentacja w piłce nożnej pierwszy raz w swojej historii wywalczyła awans do wielkiej imprezy po raz trzeci z rzędu. I choć jest to coś, do czego chcielibyśmy się przyzwyczaić i czego po prostu należałoby wymagać, to historia pokazuje, że z tymi awansami to nie była nigdy taka oczywista sprawa. Awans Polski do ME 2020, nie był wcale taki trudny. W teorii żaden przeciwnik nie powinien nam zagrozić, jak było, każdy widział.
Rzućmy okiem, jak wyglądały awanse Reprezentacji Polski w piłce nożnej na przestrzeni ostatnich lat
Rok 2002 awans po 16 latach do Mistrzostw Świata rozgrywanych w Korei i Japonii. Selekcjonerem był wówczas Jerzy Engel, a w naszej kadrze błyszczał m.in. Emanuel Olisadebe. Była feta, Mazurek Dąbrowskiego odśpiewany przez Edytę Górniak, trzy mecze i do domu.
Rok 2006 awans na kolejne z rzędu MŚ. Tym razem rozgrywane za naszą zachodnią granicą. Do grupy trafiliśmy m.in. z gospodarzami, czyli Niemcami. Historia lubi się powtarzać. Trzy mecze i po imprezie. Na szczęście tym razem było blisko do domu. Paweł Janas po tych zawodach oddał stanowisko.
Rok 2008 i historyczny, bo pierwszy awans do Mistrzostw Starego Kontynentu rozgrywany wspólnie w Austrii i Szwajcarii. Leo Benhakker był również pierwszym obcokrajowcem, który prowadził Reprezentację Polski w piłce nożnej. Było świętowanie, okrzyki bojowe oraz nasze ulubione pompowanie balonika. Tak, jak szybko go napompowaliśmy, tak z hukiem pękł. Stary repertuar: mecz otwarcia, mesz o wszystko, mecz o honor i wakacje. Nadmienić jednak trzeba, że holender odwalił kawał dobrej roboty. To za jego czasów w kadrze debiutował nie kto inny jak Robert Lewandowski.
Rok 2012 i pamiętne Mistrzostwa Europy, których byliśmy organizatorami wraz z Ukrainą. No tutaj to już nawet nie był balonik, tylko balon, sterowiec można by rzec. Tylko do złudzenia przypominał ten zeppelin Hindenburg. Szybko spłonął. Franciszek Smuda kompletnie nie wiedział jak przygotować chłopaków do tego turnieju. W kuluarach mówi się o wręcz katorżniczych treningach. Standardowo trzy mecze i powrót domu. Zostały nam jednak po tej imprezie piękne stadiony i bardzo pochlebne opinie na temat organizacji.
Do tej chwili można by parafrazować tekst piosenki Elektrycznych Gitar za każdym razem, kiedy Polska Reprezentacja w piłce nożnej dostawała się na wyżej wspomniane imprezy. A idzie to tak: „…i co ja robię tu, uuuu, co Ty tutaj robisz?” No właśnie. Nikt za bardzo nie wiedział. Awans był już sukcesem.
Historyczna wygrana z Niemcami, pechowy karny z Portugalią i czarny koń, który okazał się kucykiem
Rok 2016. I rozpoczyna się pisanie historii. Adam Nawałka przeprowadził naszą kadrę przez bardzo udane eliminacje, a później aż do Ćwierćfinału Mistrzostw Europy. Nie tylko wyszliśmy z grupy, co było planem minimum, ale sprawiliśmy wielką niespodziankę. Choć przesłanki, że możemy zajść daleko widoczne były już podczas wspomnianych eliminacji. Historyczna wygrana w grupie z Niemcami. Robert Lewandowski jako król strzelców tych eliminacji. I tylko karnego Błaszczykowskiego szkoda w ćwierć finale z Portugalią. Chłopaki do kraju wrócili z tarczą jako bohaterowie. Nic dziwnego, że zachciało się nam kibicom więcej.
Rok 2018 – awans na Mistrzostwa Świata w Rosji. I tutaj już coś nie pykło. Apetyty podsycone do granic możliwości. Nasz Polski balonik mocno nadmuchany. Czarny koń Mistrzostw mówili. Szansa na finał, mówili. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Znowu po trzech meczach.
W przyszłym roku 2020 odbędą się pierwsze w historii Mistrzostwa Europy bez jednego czy dwóch gospodarzy. 12 miast, 12 stadionów, 12 krajów gospodarzy. Do zakończenia eliminacji zostały jeszcze dwa listopadowe mecze z Izraelem i Słowenią. W kontekście awansu nie mają już znaczenia, bo ten Polska Reprezentacja w piłce nożnej ma już zapewniony. Chodzi o to, by skończyć je z możliwie jak najlepszym rezultatem, by móc być rozlosowanymi podczas ME z pierwszego koszyka. Po wygranym meczu z Macedonią Północną nie było wielkiej fety. Nie było konfetti ani zwyczajowego przemówienia Roberta Lewandowskiego. Awans Polski do ME 2020 nie był zaskoczeniem, nie zaskoczył nas również styl w jakim piłkarze go wywalczyli. Może chociaż gra podczas Mistrzostw Europy nas zaskoczy.
Nadzieja zawsze umiera ostatnia
PZPN na czele ze Zbigniewem Bońkiem oraz selekcjoner Jerzy Brzęczek zdają sobie doskonale sprawę, że ten awans Polski do ME 2020 to żadne osiągnięcie. Po prostu nie było innej możliwości niż wyjść z najsłabszej grupy tych eliminacji. Grupy, w której nie znalazł się żaden topowy zespół. Tylko jakoś styl tego awansu nie przekonuje. Jerzego Brzęczka bronią jedynie wyniki. Robert Lewandowski nie ma tym razem szans na króla strzelców ze swoimi 5 bramkami. Za to, że w tej grupie można cyklicznie zdobywać bramki, pokazuje Izraelczyk. Zahawi ma ich 11.
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Polska Reprezentacja w tym roku nie rozegrała ani jednego meczu z zespołem z topu. Mecze Ligi Narodów pomijam, gdyż to były eksperymenty, jak zresztą całe te eliminacje. W żadnym z rozegranych meczów Jerzy Brzęczek nie wystawił takiej samej jedenastki. Na ME trudno będzie już trafić na tak łatwą grupę. Do Mistrzostw pozostało Reprezentacji do rozegrania 6 meczów. To naprawdę bardzo nie dużo. Miejmy nadzieję, że PZPN na przyszły rok zakontraktuje jakiś mecz z mocną europejską drużyną, bo tylko tak będziemy mogli sprawdzić, czy na ME możemy zaskoczyć. Tymczasem nie pompujmy balonika i po prostu cieszmy się, że mogliśmy oglądać ten historyczny awans Polski do ME 2020.
Przeczytaj więcej:
Eliminacje do mistrzostw Europy. Do boju, Polsko!
Podsumowanie 2018 roku w piłce nożnej, czyli Polska kontra reszta świata
0 komentarzy